Do Splitu z Sibenika dojechaliśmy, na dwa stopy- pierwszy był dość niefortunny, ponieważ Szymon poruszył z anestozjologiem temat o tym jak koszmarnie to wygląda w Irlandii, przez co lekarz lekko się oburzył i wskazał nam miejsce destynacji praktycznie na środku drogi. Od tej pory ja stałem się stałym stopowym negocjatorem, pomagała mi w tym znajomość chorwackich piłkarzy, miałem szalik Chorwacji, jeszcze za czasów, gdy im kibicowałem na Mundialu 98 we Francji. I tak udało się w następnym przypadku, korzystając na doniosłości dnia, inny lekarz nadrobił kilometrów i dowióz nas praktycznie do samego cntrum Splitu. Pierwszy raz skosztowaliśmy lokalnego przysmaku Cevapici- kotleciki w knyszowej bułce i udaliśmy się ku centrum. Cóż upał ogromny, my i nierozerwalne plecaki, na szybko obeszliśmy centrum, szczegónie podobała nam się główna nadmorska promenada wyłożona marmurowymi płytami z duża ilością palm. Iudaliśmy się na miejską plażę-nieciekawa. Później pozbyliśmy się plecaków pozostawiając je na noc w skrytce tuż przy porcie do 6 rano, ze Splitu odchodzą promy do włoskiej Ancony. Więc bez balastu mogliśmy ruszyć na spokojjnie podziwiać zabytkowe centrum z rzymskimi budowlami oraz Palacem Dioklecjana wpisanym na Unesco. W Chorwacji podoba nam się brak zakazu na spożywanie napoi w miejscach publicznych, z którego korzystaliśmy pijąc piwka i powoli wprawiając się w humor przed wieczornym meczem Chorwacja- Turcja. Cóż Split, drugie co do wielkości miasto Chorwacji, z fanami Hajduka Split- nsasłuchaliśmy się o ich południowym temperamencie i podczas tego wieczora nie raz się przekonaliśmy. Niestety nie było w mieście dużego wspólnego telebimowego oglądania meczu- a na to liczyliśmy, ze względu na duże szkody po poprzedniuch meczach. Więc zmuszeni byliśmy mecz obejrzeć przy knajpce w zabytkowym centrum wraz z innymi kibicami. Jednak to nie była taka masówka na jaką liczyliśmy, ale i tak ludzi było sporo, aż krzeszeł brakowało. Cóż Chorwaci pierwsi strzelili gola - euforia, radość, my z flagą Polską również wkręciiśmy się totalnie w mecz i pełni się z Chorwatami zintegrowaliśmy. Cóż ostatnia minuta.. gol dla Turcji, cisza... rozpacz... i złośc... w postaci rzucanych kufli o ścianę, w telewizor czy podłogę... cisza... wyjące alarmy samochodów w tle. Cóż dogrywka jeszcze nie koniec meczu.... są nadzieje. Karne... i znów porażka.,.. i znów kilka kufli w jednym rytmie poźegnało się z żywotem. Cóż liczyliśmy na dużą fetę i współną zabawę z Chorwatami, cóż wróciliśmy na główny deptak i robilismy sobie pamiątkowe zdjęcia z kibicami i kibickami:). I tak jedna grupka zaciągnęła nas na ogromną przymorską dyskotekę, gdzie tego dnia akurat odbywała się impreza zakończenia szkół, tam bawili się wszyscy uczniowie ze Splitu i okolic. Cóż pokręciliśmy się trochę, obejrzeliśmy masakryczne bójki i.. ogólnie było ciekawie. Cóż 4 rano... zmęczenie... dobytek czynny od 6 rano... więc lekka drzemka w ukryciu w krzaczkach. Rano po odebraniu bagaży w pełni zmęczeni i w pełni procentów ruszyliśmy na wylotówkę, wyjezdzając ku riweierze Makarskiej, gdzie plaże są o wiele ładniejsze niż te w centrum Splitu.