Bus, który jechał do Trebujeni nie jechał do samego Orheiul Vechi, ale tuż obok, więc musieliśmy wyemigroać z busa i pieszo pokonać drogę do Butuceni, znajdującego się tuż obok klasztoru wykutego w skale. Spacerek ten był bardzo przyjemny, ponieważ pogoda dopisywała, a po drodze mogliśmy podziwiać folklorystyczne klimaty, furmanki, ludzi orących pole, stare zdezelowane auta... bardzo miły klimat tu poczuliśmy Mołdawię:) Do tego najbardziej zacne walory krajobrazowe z jakimi spotkaliśmy się podczas całej podróży w postaci malowniczej doliny Rautu meandrującej w tych okolicach. I tak dotarliśmy do klasztoru wykutego w skale położonego na wzgórzu, z którego można podziwiać całą panoramę tych okolic, jednak był on zamknięty, ale po jakimś czasie jacyś Rosyjscy turyści znaleźli gospodarza i tak mogliśy podziwiać ten klimatyczny obiekt. Ja w między czasie z kolęgą uczestniczyłem w ważnej misji- zdobycia wina:) I tak zapytawszy się lokaknych dzieci, zostaliśmy zaprowadzeni do gospodarstwa, gdzie zostaliśmy uraczeni degustacją i malutkim poczęstunkiem ze strony babuszki, co skończyło się owocnym zakupem dwóch butelek:)(20 lei-1,5 l wina). I cóż jako, że dość późno tutaj dotarliśmy, zaczęło się ściemniać i pora wydostać się na główną drogę i liczyć, że jakiś bus będzie jechał, jak to w turystyce spontanicznej. Zapytani lokalnych ludzi rzekomo nic nie miało jechać... więc no to co, no to stop... na nieoświetlonej mołdawskiej ziemi w 6 osób:) Na początku próbowaliśmy namówić właściciela furmanki, by nas podwiózł nawet te symboliczne 2 kilometry w ramach atrakcji turystycznej, cóż czasu nie ma... ale udało się... zatrzymało się małżeństwo w ładzie i zapakowaliśmy się w 6 osób w tył... dodając ten fart... plus lokalną muzykę na full, plus degustację zakupionego wina... przygoda w pełni. Cóż nie dojechaliśmy do samego Kiszyniowa, tylko do wioski nieopodal, tam gdzie mieszkało te małżeństwo. I tak zrodziła się imprezka- przydrożny sklep... pokrojona kiełbasa i chleb... wino.. wódka Perfekt i muzyka:) Łada robiła jako stolik. Cóż po tej okazałej degustacji przenieśliśmy się do mieszkania i tam negocjowaliśmy, by mimo lekkiego stania upojenia alkoholowego gospodarz nas zawiózł do Kiszyniowa:) I tak mimo lekkiej niepewności małżonki dotarliśmy cali i pełni wrażeń do Hotelu. Co lepsza umówiliśmy się na drugi dzień że weźmie swego brata wraz z jego autem... i na dwa auta będziemy mogli pojechać, gdzie chcemy w okolicach Kiszyniowa:) Carpe Diem