Pobudka, pełni wrażeń po fieście, trzeba wstać , ruszyć dalej i wydostać się z miejscowości, gdzie w niedzielę jedzie jedno auto na godzinę, a cała wioska śpi zabita po całej nocy hulanek. Podczas noclegu Michałowi wszedł do śpiwora ślimak i skumplował się z jego nosem:) Ślimak nie chciał kończyć tej sielankowej symbiozy i za karę zabrał ze sobą kawałek skóry z nosa, co dało lekki rynsztok na Michałowej buźce:) I tak po ponad godzinie stania ruszyliśmy z tej zatopionej w dolinie miejscowości i powoli znów wydostAwać ku głównej AUTOVII. Troszku to czasu zajęło, bo trzeba było jechać z przesiadkami, ale ruszyliśmy ku A Coruni. W okolicach Ribadeo wjechaliśmy na teren Galicji- granica dzieląca ten rejon z Asturią jest bardzo malownicza, rozdziela je szeroka rzeka wpadająca do Oceanu wśród klifów. I tak nadeszła już godzina około 13sta- czas siestty, następny złapany stop jechał tylko na plażę, ale się skusiliśmy- jako, że chcieliśmy jeszcze odpocząc po fieście. I dojechaliśmy na plażę i byliśmy zaskoczeni tym rewelacyjnym widokiem, pełno plażyczek komponujących się w ogromne klify i na dodatek mała liczba turystów, jak na niedzielę. Przy takich widokach śródziemnomorskie plaże Hiszpanii głeboko się chowają. Plaża ta zwie się, Playa o Cathedrales jakby ktoś kiedyś tam podróżował. Akurat tego dnia występowały idealne fale do szaleństw podskokowych, więc sielankowo mijał czas, mimo lekko lodowatej wody:)