Nastał ważny dzień... z rana dość szybko złapaliśmy stopa do Faro- bo tam wszyscy jechali do Faro, ale wysiedliśmy dużą stację przed tym miastem, by trzymać się autostrady. I cóż zaczęła się zapewniająca pokonywanie najdłuższych dystansów stacjowa zagadywanka i 99 procent aut tankujących jechało do Faro, większośc z nich było Angolami napełniającymi do pełna baki aut z RENT A CAR. Ale po kilku zwątpieniach związanych z Faro, udało się złapać stopa do granicy Portugalsko-Hiszpańskiej, wiozący nas nadrobili trochę dystansu i wysadzili nas na 1 stacji tuż za granicą. I cóz ruch na tej stacji był śladowy, ponieważ nie znajdowała się ona przy samej autostradzie i była dośc kiepsko oznakowana, cóż liczymy na cud, jednu auto tankujące na 20 minut, więc można było bez obaw grać w tysiąca, z obawami o jutro hehe. 90 procent aut, które tu tankowały byli to Portugalczycy, którzy tankowali auta do pełna ze względu na dużo tańszą hiszpańską benzynę i wracali z powrotem. Na Sevillę jechał mało kto, aż nagle po 2 3 godzinach... okazało się, że jedna sympatyczna para jedzie na Sevillę, tylko że byli bardzo mocno zapakowani, a my mieliśmy duże turystyczne plecaki. Małe przemeblowanie plecaki położone na nas w anormalnych pozycjach i jedziemy, nie ważne w jakich waunkach, ważne, że do przodu:) okazało się, że parą tą byli Włosi i wracali do domu do Bolonii, oczka się zaświeciły, Sewilla, Kordoba i inne atrakcyjne mijane miasta nie były nam w głowie, wracamy przez jeden z największych i najtrudniejszych autostopowo krajów zarówno pod względem logistycznym, jak i klimatycznym jednym stopem:) ominęliśmy takie kobyły, z których trudno byłoby się wydostać jak np Madrid, Sevilla czy Valencia. Akurat Włosi nie jechali od razu do Bolonii, tylko po drodze zatrzymywali się w Barcelonie, więc wysiedliśmy na dużej stacji benzynowej na obwodnicy Barcelony, a stamtąd już każdy autostopowicz nawet amator z łatwością dostanie się do Polski. PEACE:) Była pierwsza w nocy, więc oddaliśmy się przyparkingowej drzemce