Dojechaliśmy do Hiszpanii, ale nie można było nazwać tego Hiszpanią taką jaką znałem z poprzednich wyjazdów, trafiliśmy do Kraju Basków, słynącego z ETA. Natenczas trafiliśmy tam w środku nocy i jedyne różnice, jakie mogłem zaobserwować polegały na oznaczeniu dróg oraz nazw miejscowości. I tak takowe San Sebastian, po baskijsku zwie się Donostią, nie da się opisać oznaczeń na drogach oznaczających zmiany pasów, tudzież rozdzielenia dróg. I tak jako, że już byliśmy blisko rozładunku postanowiliśmy poszukać miejsca noclegowego przy plaży San Sebastian. I takowym oto sposobem upatrzyliśmy sobie wzgórze, które wydawało się słabo zagospodarowane urbanistyczne i było gidne do zaparkowania długiego busa. Ku naszemu zdziwieniu okazał sie to stromy i kręty wjazd na latarnie morską, gdzie nigdzie nie można było zawrócić poza okolicami szczytu. I takowym sposobem wróciliśmy na dół, kierowca spa w wozie, a ja z z Michałem zwanym Motorem udałem się, ze śpiworami i winami na cudną długą plażę, oczekując wschodu słońca i delikatnie się zdrzemnąć:)