Pobudka na przylądku przy słonecznej pogodzie- mieliśmy obawy, że w nocy może lunąć i nie byłoby się gdzie skryć, ale o opatrzności. Poranne podziwianie widoków z moimi ulubionymi atlantyckimi klifami, chwila odpoczynku i pozbierania się ku dalszej drodze. Nagle nadjechał autobus Itaki z Polakami i zrobiło się bardzo swojsko. Kilka wymian opowieści głównie ze strony lansMotora i trzeba ruszać dalej ku Sintrze:) z Cabo de Roca wydostaliśmy sie na tzw zagadywankę i ruszyliśmy z parą- Portugalczyk i Polka, co ciekawe para ta miała jechać do Cascais, ale blondwłos Michała stworzył refleksję, że to nasi:) mi po podróżniczej spaleniźnie bliżej urodą było do Marokańca:) i tak dotarliśmy do Sintry po miłej jeździe. Po pożegnaniu umieściliśmy plecaki w Internet Cafe. I ruszyliśmy zwiedzać dwa obiekty- Castle de Mourhos i Palacio de Pena. Wstępy na oba w pakiecie- 13 euro, niestety bez zniżek Euro 26, ale po obejściu stwierdzam, że warto było:) Pierwszy pałac zwiedzaliśmy ze znajomymi, którzy nas tu przywieźli i było bardzo sympatycznie- Zamek Mourhos ma mniejsze atrakcje w środku, za to z jego wieżyczek, można podziwiać wspaniałe widoki na okolice:) Po pożegnaniu się i wymianą namiarami, juz sami z Michałem ruszyliśmy ku Palacio de Pena. Jest to rewelacyjny, bajkowy, malowniczy pałac, z dużą ilością szczegółowych zdobień i portali- najlepszy antropogeniczny obiekt jaki widzieliśmy podczas tego wyjazdu:) Po sielankowych wędrówkach wzdłuż Pałaców i szlaków przypominających momentami krajobrazy Gór Stołowych, wylądowaliśmy w centrum, gdzie się posiliśmy i wypiliśmy po litrowym Sagresie, wypisując przy okazji kartki dla tych co byli grzeczni:) Nastawał powoli wieczór, do Lizbony też nie było co sie pchać, po króciuteńkiej próbie łapania stopa nie wiadomo po co, stwierdziliśmy nie ma sensu idziemy rozbić obozowisko na polance i wypocząc przed Lizboną:)