Troszku za długo pospaliśmy w Colindres przez co autostopwanie po wyjściu na wylotówkę na Santander i zaopatrzenie się w markecie zaczęło się dopiero około godziny 12. I ku naszemu zdziwnieniu mimo około 40 kilometrów, stopowanie nam typowo nie szło... co sie odwlecze to nie uciecze, busikiem zatrzymał się Włoch i zawiózł nas wręcz do samego centrum, obdarowując nas pakietem pomarańaczy. I tak Santander- samo centrum nie wydawało się ciekawe w szczególności, że trafiliśmy w sam środek Siesty około 14 15, ale po przedostaniu się komunikacją miejską na półwyspep Magdaleny, odzyskaliśmy podróżniczą werwę:) piękna długa piaszczysta plaża z istnym ,, fokarium'' w slangu jednej z płci oraz zamknięty półwysep Magdaleny z pięknymi palmami, klifami oraz letnią siedzibą Króla Hiszpanii. Znajduje się tam również Mini Zoo z fokarium oraz szczególnie przykuwającymi naszą uwagę- małymi pingwinami. Polecam te miejsce jako idelne miejsce na siestę. Później zobaczyliśmy, czy może przypadkowo godnie prezentuje się stadion Racingu Santander, osławionego przez Ebiego łepczącego Pepsi, ale poza betonem i napisem RACING nic nie było. Powróciliśmy do skrytki, gdzie znajdowały sie nasze bagaże i wystawiliśmy się na wylotówkę w kierunku zachodnim- Asturii. Niestety trafiliśmy tam wieczorem i niewiele czasu nam pozostało na coś sensownego do złapania, no i zostaliśmy na romantyczna noc przy wylotówce. I spontaniczne szukanie noclegu- wszędzie ruch, dużo światła, a te ronda takie ogromne. Z daleka nie wydawało mi się, aby pośrodku niego znaleźc miejsce niezauważone- ale z bliska liście młodej palmy były tak nisko osadzone, że dawało to idealne schronienie przed autami, które szusowały dookoła ronda jak i deszczykiem kropiącym tej nocy. Panu Michałowi nie przypasowały podpalmowe mrówki- nie były to jedyne żyjątka nie akceptujące jego bytu podczas tego wyjazdu:)